W ostatnią sobotę urządziliśmy piękną imprezę
urodzinową dla mojego męża. Świętowaliśmy nie tylko 80 rocznicę urodzin mojego
męża ale także urodziny ośmiu innych lutowych jubilatów trochę młodszych, włącznie z najmłodsza 17-letnią
sąsiadką. W imprezie
uczestniczyło 17 osób.
Było dobre jedzenie, część przygotowana przeze mnie a resztę przynieśli zaproszeni goście ponieważ było to „potluck party” czyli mówiąc po polsku impreza składkowa. Dość często praktykowana forma przyjęć tutaj u nas. Każdy z zaproszonych gości przed imprezą porozumiewa się z organizatorami jaka potrawę ma przynieść. Tym sposobem domownicy są częściowo odciążeni.
I tu nalezą się duże brawa
i podziękowanie mojemu synowi Arturowi, który specjalnie przyleciał z
Toronto na tę uroczystość. Poświęcił mnóstwo czasu na dekoracje i w ogóle
przygotowanie domu na imprezę jak również na skomponowanie fotoksiążki na
prezent.
Musującym winem potocznie zwanym szampanem wzniesiono toast za wszystkich jubilatów.
Dobra muzyka, tańce i rozmowy do późnej nocy umilały
czas.
Punktem kulminacyjnym było polskie „sto lat” i
dwa torty. Tort Palvova zrobiony
przez mnie i tort „Blackforest” kupiony w niemieckiej cukierni.
Tort zachwyca
swa lekkością i smakiem. Jest piękną
ozdoba stołu.
Do autorstwa tego tortu roszczą sobie pretensje także
Nowozelandczycy. Do dzisiaj nie ustalono, w którym kraju zrodził się przepis
ale to chyba nie ma większego znaczenia skoro ma niebiański smak i wspaniały wygląd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz