Z Izabelinem jestem związana od
51 lat. Przyszłam tu do pracy w 1968 roku jako młodziutka, świeżo upieczona
nauczycielka. W tym czasie trudno było pomieścić wszystkich uczniów w starym,
drewnianym trzyklasowym baraku plus pokój nauczycielski i w czterech
pomieszczeniach w murowanym budynku, od kilku lat przebudowanym na Dom
Nauczyciela. Mnie jako młodą, oddelegowano z III klasą do Remizy Strażackiej,
gdzie były iście spartańskie warunki. Przy jednej ze ścian stała "koza"
czyli żelazny piecyk węglowy. Gdy przychodziłam do pracy często już się w nim palił
węgiel ale w międzyczasie to ja podkładałam do pieca. Niekiedy zdarzało się, że
zaczynałam dzień od rozniecenia ognia. Sala była duża i praktycznie nieco
cieplej było tylko w pobliżu pieca. W czasie każdej lekcji robiłam dzieciom małą
przerwę na ćwiczenia gimnastyczne abyśmy wszyscy mogli się rozgrzać. Po
powrocie do domu potrzebowałam wielu godzin aby cały ten chłód "wyszedł"
ze mnie. Izabelin w tych latach był takim niechcianym dzieckiem, niby blisko
Warszawy, ale tak naprawdę daleko, z autobusem jeżdżącym po „kocich łbach”
tylko dwa razy dziennie.
Chcę napisać o życzliwości
wielu, wielu ludzi mieszkających w Izabelinie. O rodzicach, uczniach wciąż pamietających
a przy okazji przypominających różne fajne i miłe zdarzenia: np. mama jednego z
uczniów zadzwoniła dziękując mi, że zaufałam jej synowi i dałam mu promocje do następnej
klasy. Niestety Krzysio nie żyje. A ta kobieta pomimo wieloletniego bólu po stracie
syna znalazła w sobie tyle siły aby powiedzieć mi dobre, miłe słowa przez
telefon jak dowiedziała się, że jestem w Izabelinie. Niestety nie zdążyłam spotkać
się z Nią.
Inna z kolei matka przypomniała
mi jak pocieszyłam ją, że nie wszyscy muszą być inżynierami – wystarczy, że jej
syn będzie porządnym mechanikiem i dobrym człowiekiem. W owym czasie martwiła się, że syn ma słabe
oceny, że nie przykłada się do nauki. I rzeczywiście wyrósł na porządnego
obywatela. Część uczniów przypomina chodzenie z nimi do stomatologa. Można by
tak pisać w nieskończoność. Ja sama
wielu tym rozmów nie pamiętam ale to bardzo miłe, ze inni pamiętają, że dobra
energia krąży w Izabelinie, że dzieje się dużo dobrego.
A kto z uczniów pamięta naszą wspólną
wycieczkę do Gdańska?
Bardzo proszę niechaj cos
napisze, odezwie się na facebook.
W Izabelinie w szkole przepracowałam
22 lata ucząc młodsze klasy.
A to prawie 1/3 mojego życia!
Od 29 lat nie mieszkam już w
Polsce ale każdego roku odwiedzam Izabelin, który wciąż jest mi bliski i
swojski bo mieszka tu moja córka ze swoją rodziną, bo mieszka tu dużo moich przyjaciół,
znajomych, sąsiadów, bo tu zostawiłam cząstkę siebie, bo tu są dobre klimaty,
bo tu jest dobra energia, bo tu dużo dobrego się dzieje.
Warto to szanować i być dumnym
z tego co mamy. Może warto zakrzątnąć się nie tylko na własnej posesji ale także
na tym niewielkim kawałku ziemi między własnym płotem a drogą i schylić się
czasem aby podnieść rzuconą puszkę, butelek czy papier przywiany przez wiatr
albo wyrwać wielki chwast tak, żeby nam wszystkim było przyjemnie spacerować po
okolicy.
Nasz pierwotny plan w tym roku
na czerwiec był taki aby pobyć w Izabelinie krótko z rodziną a resztę czasu spędzić
na dłuższych i krótszych wypadach w Polskę i do Warszawy. W planie był nawet wyjazd z przyjaciółmi do
zamku Książ blisko Wałbrzycha.
Sytuacja zmieniła się
diametralnie po mojej operacji i wcześniejszym powrocie do Izabelina.
Tak więc córka wypożyczyła mi
specjalne łóżko lekarskie i już 6 dnia po nagłej operacji w Sztokholmie, zjawiliśmy
się w Izabelinie. Pomimo letnich upałów, czas w cieniu drzew, z rodziną i
fantastycznym psem Bobbiem upływał w miłej sielankowej atmosferze.
Nawet groźna burza nie zakłóciła
nam nocnego spokoju. Oprócz wypoczynku i popołudniowej sjesty byliśmy bardzo zajęci.
Zaraz na samym początku pobytu córka
zabrała nas na otwarcie Wernisażu "Zatrzymać Czas" do Centrum
Edukacyjnego Kampinoskiego Parku Narodowego. Wystawa poplenerowa jest otwarta
do końca wakacji, wpadnijcie tam koniecznie.
Jest to bardzo ciekawa, nietuzinkowa wystawa, która zabiera nas w podróż
do przeszłości, w świat taboru kolejowego i w świat przyrody. Składa się z prac
malarskich, rzeźby i fotografii wspaniałych artystów z całej Polski. Bardzo interesujące
prace wykonane w różnych kolorach ziemi a wiec 100% ekologii.
Za kilka dni były występy
taneczne wnuczki Meli z jej zespołem i wielu innych grup tanecznych. Po prostu
4-dniowy maraton. W piątek w Warszawie, w sobotę 15 czerwca w Izabelinie w Centrum
Kultury Koncert Charytatywny (zbierający środki na projekt taneczny dla osób na
wózkach) dostarczyły mi niezapomnianych wrażeń. Obejrzeliśmy wiele interesujących
tańców, w tym kubański taniec Casino czy też przepiękny walc. Bardzo głębokie
emocjonalne przeżycie. Następny dzień to słodkie występy starszych i młodszych
dzieci w Domu Kultury w Babicach.
Tydzień później, w Domu Kultury
w Łomiankach znowu występy taneczne na świeżym powietrzu w promieniach słońca. Wiek
aktorów od 3 aż po 75lat. Tu także występowała moja wnuczka Mel, tam razem w
tańcu jazzowym. Fantastyczny był występ
seniorek przyodzianych w różnobarwne, piękne toalety z dawnych lat tańczących
przy melodiach starej Warszawy.
Za kilka dni natomiast, znowu występy
- uczniów ze szkoły mojej wnuczki Meli
na zakończenie roku szkolnego. A potem wspólny rodzinny obiad we włoskiej restauracji.
Przed podróżą w ostatni
czwartek wizyta na farmie Kobra Park w Bożęcinie. Serce i oko raduje się patrząc
na zadbane, szczęśliwe konie pana Ryszarda i Oli. Jaka piękna jest ich posiadłość!
Ach, jeszcze było mnóstwo pikników
- w Sierakowie z grochówką, w Izabelinie
z kiełbaskami, przejażdżki konne dla maluszków, przy których asystowała
Florencja i różne inne atrakcje. A przy okazji wiele przypadkowych i
przesympatycznych spotkań z rodzicami i wychowankami.
Potem wizyta w Stajni Sawanka w
Truskawiu i podziwianie jazdy starszej wnuczki.
Byliśmy jeszcze na pięknych
bulwarach warszawskich z młodszą wnuczką Melą a innym razem już sami na Starym
Mieście
bo jak to "być tak blisko i nie zobaczyć Starego Miasta". Smaczny
lunch w Zapiecku a potem jeszcze wielkie gofry i małe ale ważne zakupy w
Merkurym.
W międzyczasie odwiedziny
znajomych, przyjaciół i prezenty, prezenty, piękne kwiaty po długim, bardzo długim
nie widzeniu się. To były bardzo sympatyczne odwiedziny. Dziękuję Ci Jurku. I jak tu nie zdrowieć szybko w tak miłej, pełnej
serdeczności atmosferze.
Jeszcze raz dziękuję całej rodzinie
za opiekę, Dirkowi za podwożenie nas tu i tam a wszystkim Izabelińczykom za
pogodną, serdeczną, przyjacielską i niepowtarzalną atmosferę.
Specjalne podziękowanie dla
mojej internetowej znajomej Ninie Pawlaczyk za tomiki jej własnej twórczości
poetyckiej i Janeczce Rajkowskiej za arcydzieło (suknia dla mnie wykonana na szydełku
i korale z wełny) tym milsze, ze ogóle nieoczekiwane - totalna niespodzianka! Dziękuję
Florci za piękny
naszyjnik i Dorotce za wdzianko. Iwonce za długi spacer, Eli
za czekoladki, koraliki i książkę. Tyle w niej ciekawych informacji! Ninie za
mila pogawędkę, wisiorek i pyszna szarlotkę.
Grażynce za wizytę i ciasto marchewkowe.
Stasi za długą rozmowę w kawiarence. Krysi i Heniowi za odwiedziny w naszym domu i prezenty. dziękuję
także Hani Kozbuz, Eli Wadolkowskiej, Krysi Krawczyk z Łomianek, Hani Szymborskiej z Różana, Hani Marciniak,
Wiesi, moim siostrom Teresce, Halince i
Waci, Danusi i Zbyszkowi za długie rozmowy telefoniczne. Nie starczyło już
czasu na spotkania. Innym razem.
Dziękuję Ewie i całej jej rodzince za miła niedzielę z obiadem. Fajnie było
poznać Kasię i pierwszy raz zobaczyć maleńką Arletke.
Pomimo, ze częściowo urlop wypadł
z konieczności w Izabelinie to nie żałuję czasu tam spędzonego i na długo pozostanie w mojej pamięci i w sercu. Zabrałam do Kanady bardzo wzruszające, ciepłe i jak najmilsze
wspomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz